Absolutna prawda

Wszyscy już, ja również, rzygają tematem „Katastrofa Smoleńska”. Miałem nadzieję, że nie poruszę już tego tematu, przynajmniej do czasu kolejnych rewelacji prokuratury. Proszę Was jednak, mimo wszystko o spróbowanie przeczytania tego tekstu, mimo przesytu tematem. Chcę bowiem spróbować, jeszcze raz zwrócić uwagę na to, nad czym wszyscy, gremialnie przechodzą do porządku dziennego. Sprowokowała mnie do tego dalsza „obróbka tematu przez media (np. „Siódmy dzień tygodnia” w Radio Zet).

Prokuratura stwierdziła, że jedynym miarodajnym dowodem dla prokuratury, w kwestii odczytów rozmów w kabinie pilotów jest ekspertyza krakowskiego Instytutu Sehna.

I wszyscy politycy, jak jeden mąż próbują przejść nad tym do porządku dziennego, a jedyne co stwierdzają to niepodważenie owej ekspertyzy, a brak sprzeczności między ekspertyzą Instytutu Sehna, a policyjnego laboratorium policyjnego. To mnie zadziwia.

W normalnej sprawie sądowej, adwokat ma niezbywalne prawo zakwestionowania dowodu przedstawionego przez prokuraturę. Chociażby przez przeciwstawienie temu dowodowi innego dowodu. W przypadku „Smoleńska”, adwokata nie ma(!!!) Nikt nie ma odwagi „podważyć” ekspertyzy krakowskiej. Oczywistym jest więc, że to woda na młyn śledczego Macierewicza. Jestem ogromnie ciekawy, jakim prawem (pewnie takie prawo ma, choć tego nie pojmuję) prokuratura „z urzędu” odrzuca ekspertyzę policyjną. W ekspertyzie komisji Millera „uczestniczyli” ludzie, którzy doskonale znali gen. Błasika, zwierzchnika sił zbrojnych i znali jego głos jak zna się głos kolegi z pracy, kierownika, przełożonego. Eksperci z „Sehna” mieli do pomocy parę nagrań z głosami potencjalnych „mówiących”. Czyja więc ocena jest bardziej… wiarygodna? Dla mnie odpowiedź jest oczywista.

Zwolennicy ekspertyzy Instytutu Sehna, czyli wszyscy politycy (przynajmniej oficjalnie) i dziennikarze, podpierają się argumentem dłuższego czasu, jakim dysponował Instytut Sehna. Dla mnie jednak ten argument jest wręcz kontrargumentem. Na zasadzie: „Im dłużej kombinujesz, tym pewniej przekombinujesz”. Kolejnym argumentem na „lepszość” ekspertyzy krakowskiej jest fakt, że nikt nie chce przyznać się do rozpoznania głosu generała. Nikt jednak nie chce zauważyć, że członkowie komisji nie są „samobójcami” i nie chcą się wychylać. Najpewniej przecież nic by to nie zmieniło w kwestii jedynego słusznego dowodu prokuratury, a ów nieszczęśnik nie miałby życia, nagabywany, pytany i męczony przez media i kaczyńskich (jak się okazuje nie tylko kaczyńskich, ale wszystkich) polityków.

Prokuratura, która bierze jeden dowód i odrzuca inny „bo ich jest prawdziwszy”, nie może budzić mojego zaufania. Tym bardziej, że rozbieżności między dwoma polskimi ekspertyzami są znaczące. Na korzyść ekspertyzy komisji Millera, która jest „bogatsza”, pełniejsza, a Instytut Sehna nie tylko nie odczytał tego, co odczytali policjanci, ale w tych miejscach, w których policjanci „coś” usłyszeli, krakowianie nie usłyszeli żadnych dźwięków, nawet niezidentyfikowanych. Czyżby policjantom te słowa „dźwięki” się śniły?

Zgadzam się po części z Markiem Siwcem, który w Radio Zet, u Moniki Olejnik powiedział, że „(…) Prokratura sieje zamęt, Anie zaprowadza porządek”. Dlaczego tylko w części się z nim zgadzam? Dlatego, że podobnie jak wszyscy inni, nie ma odwagi zakwestionować ekspertyzy prokuratorskie.

Prokuratura prowadzi śledztwo pod Kaczyńskiego i pod rodziny smoleńskie. To jest dla mnie jasne, więc Jane jest też, że obiektywna prawda, nie ujrzy światła dziennego. Już mi się nawet nie chce o trzynastu ciałach w sektorze pierwszym, w tym Błasika (czyli w okolicach kokpitu), bo to też wina Tuska i Putina, że o Komoruskim nie wspomnę.   

andy lighter

Trzecie czytanie

… stenogramów oczywiście, czyli „Nic nie widać”.

Przebrnęliśmy więc, przez stenogramy z kabiny pilotów prezydenckiej tutki, która rozbiła się pod Smoleńskiem, po raz trzeci (były w sumie cztery stenogramy, ale czytania zdaje się trzy i na tym poprzestańmy, póki co). Pierwszy raz czytaliśmy je z MAK-iem, drugi raz z komisją Millera, a teraz z prokuraturą wojskową.

I wszystkie trzy czytania, różnią się od siebie. Nie byłoby w tym nic aż takiego niezwykłego, gdyby nie jeden mały szczegół: oto, właśnie to „trzecie czytanie”, sporządzone przez Instytut Ekspertyz Sądowych Sehna w Krakowie, i tylko ono, będzie miało dla prokuratury wartość dowodową. Tymczasem te stenogramy, od dwóch poprzednich znacząco się różnią. Ponieważ znacząco się różnią… mam do tego akurat trzeciego czytania… najmniejsze zaufanie.

Dlaczego? Powody są, co najmniej dwa, a może i nawet trzy.

Po pierwsze.

W stenogramach Instytutu Sehna, w cudowny sposób wyparowało całe zdanie: „Nic nie widać” (nasunęła mi się analogia w pojawieniu się w trzecim czytaniu „… lub czasopisma” – a więc to nie pierwszy w Polsce przypadek pojawiania się i znikania zdań). I nie tylko, że to zdanie wyparowało, to jeszcze nie ma w tym miejscu żadnego „niezidentyfikowanego odgłosu”, których to odgłosów pełno jest w tym czytaniu. Nic, tylko „Pull up” i ani oddechu. To oznacza ni mniej ni więcej, tylko tyle, że specjalistom z laboratorium policyjnego, o ile dobrze pamiętam, które przeprowadzało ekspertyzy dla komisji Millera, to zdanie się po prostu przyśniło. Gdyby się nie przyśniło, tylko błędnie to zdanie odczytali, byłoby tam, co innego. Jakieś niezrozumiałe słowo/słowa, jaki8ś „niezidentyfikowany dźwięk”, cokolwiek. A tu nic – oprócz „Pul lup” cisza, jak makiem zasiał. To mi nie gra!!!!!!!!!!! Nie wierzę, żeby ktoś wsadził sobie z powietrza w nagranie, jakieś nieistniejące zdanie, lub nieistniejące odgłosy.

Dziennikarze porównali stenogramy Komisji Millera i prokuratury. Jedno zdanie wyparowało.

I chociażby z powodu tak zasadniczych rozbieżności, prokuratura, moim zdaniem, nie może powiedzieć: „Ten dowód bierzemy, tamten wyrzucamy do kosza” (a tak, w uproszczeniu, to zostało powiedziane). Musi być skonfrontowanie tych dwóch odczytów i wyjaśnienie różnicy – braku jednego zdania, np. kolejna ekspertyza. W przeciwnym wypadku, wiele miesięcy pracy krakowskiego instytutu, można z czystym sumieniem uznać za gigantyczną fuszerę.

Po drugie.

Instytut Sehna, odczytywanie wysokości przypisał drugiemu pilotowi. Nie chce mi się wierzyć, aby laboratorium policyjne nie rozpoznało głowu drugiego pilota, który przez całe ponad pół godziny nagrania gada jak najęty. Można się było aż nadto nasłuchać głosu drugiego pilota i nie do wiary jest, moim zdaniem, aby dwa słowa (wysokości), specjaliści przypisali innej osobie niż drugi pilot, nawet jeśli mówiłby je „zmienionym głosem”, ponieważ paleta barw głosu drugiego pilota w całym nagraniu jest zapewne bardzo obszerna. Oczywiście nie musi to znaczyć, że głos ten należał d gen. Błasika, ale jakoś trudno mi uwierzyć, że należał do „drugiego”.

Po trzecie.

Przypominam sobie krzyk o kasę Instytutu Sehna w trakcie prac nad taśmami. Nastapił swojego rodzaju szantaż: musimy dostać pieniądze, bo inaczej prace nad taśmami staną. I bynajmniej, z tego co pamiętam, nie była to kasa na lepsz, czulszy, nowszy sprzęt, tylko na funkcjonowanie Instytutu. Ciekawe, czy, gdyby nie taśmy Tupolewa, Instytutowi groził paraliż egzystencjalny. Bo z tego co wiem (a wiem), krople do uszu milionów nie kosztują. Ale może się mylę, może rzeczywiście kupiono nowy sprzęt – nic o tym nie „słyszałem”. Ten fakt już wtedy podważył moje zaufanie do krakowskiej placówki. Przy okazji swoich „pięciu minut”, postanowili załatwić własny interes. Jest to w moim odczuciu postępowanie wielce nieetyczne, dlaczego miałbym wierzyć w rzetelną robotę?

Po czwarte.

Zostawiam już Instytut i wracam do prokuratury.  Prokuratura, podobnie zresztą jak komisja Millera, moim zdaniem robi wszystko, aby „wilk był syty i owca cała”. Dotyczy to rzecz jasna strony polskiej i chodzi o to, aby nie wskazać winnych ani po stronie rządowej, ani przede wszystkim, po stronie kancelarii prezydenta, nie wspominając już o obecnych na pokładzie.

Komisja Millera jednak delikatnie, ale wskazywała na błędy pilotów, możliwy (ale tylko możliwy – prawdopodobny) nacisk gen. Błasika na załogę, itp. Prokuratura „jedzie po całości”, nie zostawia złudzeń, że prezydent i „cały samolot” byli święci.

Na marginesie: zadziwiają mnie domysły śledczego Macierewicza. Gdyby 10. Kwietnie 2010. Pobiegł, poszedł, lub pojechał taksówką na lotnisko Smoleńsk Siewiernyj, razem z uprawnionym Jackiem Sasinem, wiceszefem kancelarii Lecha Kaczyńskiego, miałby wszystko jak na dłoni. Obydwaj nigdy, tak naprawdę nie wytłumaczyli się ze swojej bezczynności.

Po piąte.

Redaktor Gmyz dotarł do informacji z prokuratury kilka dni wcześniej, przed opublikowaniem stenogramów Instytutu Sehna. Wiadomo, że przecieki to specjalność naszych prokuratur, zarówno wojskowej, jak i cywilnej. I pies z kulawą nogą nie pochylił się, póki co, nad tym przeciekiem. I…, jak znam życie, nie pochyli się. I to znów jest powód mojego zaufania do prokuratury w tej sprawie. Nie wiem, czy nie mijam się z prawdą, ale nie przypominam siobie aby tak zasadnicze informacje wyciekały z komisji Millera.

Nie podobają mi się „wszystkie trzy czytania”. Jednak największy brak zaufania mam wobec tego ostatniego niestety. Tego, które ma być materiałem dowodowym!

 

_____

Ostatnia sprawa dotyczy mojej oceny wczorajszej części konferencji prokuratorów, zadawania pytań przez dziennikarzy. Zadawali się (chyba) wyłącznie dziennikarze „polscy” (prawdziwie rzecz jasna, a nie polskojęzyczni) i polskojęzyczni, choć coraz bardziej prawdziwie polscy z TVN24. Wielokrotnie ci pierwsi, zadając pytania robili wstawki typu: „skoro wiadomo, że gen. Błasika w kokpicie nie było…”, „skoro w raporcie Anodiny znajdują się oczywiste kłamstwa w sprawie Błasika…”, itp., żaden z prokuratorów nie zająknął się słowem, nie zareagował na oczywiste dziennikarskie nadużycia. A szanujący prokurator, wg mnie, powinien zareagować natychmiast.  Dopiero w ostatnim pytaniu któryś z TVN24 zapytał, czy na pewno Błasika nie było w kokpicie. Dopiero wtedy, niemal w ostatnim słowie, prokurator Ireneusz Szeląg, niejako przyciśnięty do ściany, stwierdził, że „nie ma dowodu, że generał był w kokpicie, ale też nie ma dowodu, że go tam nie było”. Z raportu Millera wynika, ze bardzo prawdopodobne jest, ze tam był, ale o to mniejsza. Nie można na tej podstawie twierdzić, ze był, ale nie można kategorycznie zarzucać kłamstwa tym, którzy przypuszczają, że mógł tam być.

andy lighter

Ściemnianie z raportem trwa nadal

Minister Miller oświadczył, że na razie raport w sprawie katastrofy smoleńskiej nie będzie upubliczniony. Wstyd przyznać, ale jestem przekonany, że trzeba w nim jeszcze sporo pogrzebać, wyłuszczyć i poukrywać, aby odpowiednie treści znalazły się w wersji upublicznionej. Zresztą, zarówno premier Tusk nie tak dawno, jak i minister Miller obecnie, nie ukrywają, że trzeba będzie „uzgodnić” z prokuratorami ostateczną wersję, „nadającą się do upublicznienia”.

I aż nie mogę się powstrzymać, żeby nie stwierdzić: „Wiedziałem, że tak będzie, wielokrotnie o tym pisałem”. Od momentu, kiedy strona polska, ustami ministra Millera, wyrażała swoje oburzenie nieobciążeniem częścią winy za spowodowanie katastrofy kontrolerów lotu, wiedziałem, że raport będzie zmanipulowany.

Miller stwierdza, że nie można upublicznić raportu przed 10. kwietnia. Mamy kilka wydarzeń w kwietniu i na początku maja, które swoją powagą wymagają, aby uwzględnić je przy wyznaczaniu terminu ujawnienia raportu” – mówi Miller. Jest więc dla mnie niemal pewne, że raportu nie poznamy przed 1. maja, bo przecież beatyfikacja ma być. Osobną sprawą jest eksperymentalny lot pozostałej „przy życiu” tutki. Miller zapewniał kiedyś, że nie można wykonać eksperymentu z powodu niesprawności jednego z elementów w kokpicie. Element już od paru tygodni jest sprawny, ale lotu nie ma, bo przecież „to są problemy związane z procedurą trudnych lotów, które podlegają określonym rygorom”. I dalej: „Nie można, sprawdzając końcowe fragmenty lotu z 10 kwietnia, narażać dzisiejszych lotników, którzy mieliby ten eksperyment przeprowadzić, na niebezpieczeństwo. W związku z czym wszystkie elementy należy dokładnie przemyśleć i dostosować scenariusz przelotu do zapewnienia poziomu bezpieczeństwa, który jest akceptowalny”. To oznacza, że zepsute urządzenie zupełnie sparaliżowało jakiekolwiek prace związane z przeprowadzeniem eksperymentalnego lotu. Czas komisji dotyczący pracy nad eksperymentem zatrzymał się razem z zepsuciem się urządzenia. Czarna dziura! A co oni, że zapytam, robili jak „się” urządzenie naprawiało? Jak to co? Nic!

To jest w naszym kraju znamienne. Nie myśli się o czymś, kiedy coś nie trwa, nie dzieje się tu i teraz. Znamy to doskonale. Kiedy dzieci nie poszły do szkół od szóstego roku życia, nie było przecież sensu myśleć o przygotowaniu szkół do tej zmiany. A takich przykładów jest zatrzęsienie. „Sie zacznie, sie będzie myślało”.

Jakby na to nie patrzeć, raport będzie tak zmanipulowany, żeby wilk był syty i owca cała. Oczywiście wilk syty nie będzie, owca ocaleje, wątpliwości pozostaną a nawet się pogłębią, a największym zwycięzcą wraz z opublikowaniem tego raportu będzie, tak jak przewidywałem, Jarosław Kaczyński, z raportu bardzo będąc niezadowolonym. Powodów jest parę. Po pierwsze, wina strony polskiej zostanie rozmyta” na lata zaniedbań „wszystkich poprzednich rządów po 89. roku”, a to rzecz jasna prezesa nie usatysfakcjonuje, on chce jednego winnego: Tuska i jego paru ministrów. Po drugie, częściowo winna katastrofie będzie wieża kontrolna lotniska „Siewiernyj”, co tez Kaczyńskiego nie zadowoli, bo on chciałby ich winy dużo, dużo większej. Po trzecie, byłemu prezydentowi włos z głowy nie spadnie, ani generałowi (który jak już dziś wiemy, nie kłócił się z Protasiukiem na lotnisku, a ta ich gestykulacja to pewno były ćwiczenia nawigacji marynarki wojennej, tak dla relaksu przed lotem), ani „poległym” pracownikom kancelarii prezydenta, co akurat Jarosława usatysfakcjonuje. Itd., itp.

Jedno jest pewne, Platforma Obywatelska, rękami komisji Millera manipulując przy raporcie aby go wymościć i wypieścić, zakłada sobie na szyję potencjalny stryczek. Jasne bowiem jest, że Kaczyński będzie punktował raport jak mu się będzie podobać, a rząd bardzo znacząco ułatwi mu zadanie utajniając niewygodne (dla niego, jego brata i ekipy jego brata) fakty.

Musiałbym być człowiekiem bardzo naiwnym, żeby nie widzieć zamiarów rządu Donalda Tuska utworzenia odpowiedniego raportu. Tyle, że tak się nie da. Każdy nieprawdziwy raport będzie działał na korzyść Jarosława Kaczyńskiego, Macierewicza z Fotygą i całej pisowskiej reszty, a na niekorzyść rządu Donalda Tuska. PiS będzie rosło w siłę, ale skoro Tusk tak zdecydował, jego problem.

andy lighter