Niedożywione dzieci – opozycyjne hasło-wytrych

Niedożywione dzieci w naszym kraju są faktem. Ale moim zdaniem Niesiołowski ma rację, przynajmniej w części, mówiąc, że nie ma dziś głodu w naszym kraju. A „w części” dlatego, że nie ma dziś powodu, aby takie dzieci były.

Główną przyczyną niedożywionych dzieci w tym kraju nie jest „bieda” w takim znaczeniu, w jakim chcieli by to widzieć posłowie PiS, czy Ziobryści: „Bo państwo nie zapewnia tym ludziom – rodzinom, środków do życia, pracy, itp.”.

Nieudaczność, przyswojona od pokoleń roszczeniowość oraz „rozpasanie”, poprzez PRL-wskie przywileje, skutkujące dzisiejszą bezradnością tych ludzi, stanową prawdziwą przyczynę niedożywienia polskich dzieci. Serce się kraje, kiedy widzi się wiejskie duże i bardzo duże obejścia zamienione w klepiska i błotne akweny wokół zaniedbanych domów i budynków gospodarczych. Walające się wszędzie części starych, pordzewiałych maszyn i urządzeń rolniczych, a wewnątrz budynków brud, smród i ubóstwo.

Serce rośnie, kiedy pojedzie się w inne miejsce, gdzie podobne podwórka,  wokół podobnych, starych domów i budynków, naprawianych i łatanych własnym sumptem i pomysłem jak to tylko możliwe, poprzecinane SA trudnymi do przejścia wąziutkimi ścieżeczkami. Ani jeden centymetr obejścia nie może się zmarnować. Każdy centymetr wykorzystany jest pod uprawę warzyw, owoców i obsiany trawą dla zabawy dla dzieci i wybieg dla wszelkiego dobytku: kurek, kaczek, kozy, a czasem i indyka się wyhoduje. Gdzie tylko się da, powstają nowe komórki dla dobytku, składziki na drewno na opał i zapasy na zimę. Ci ludzie nie kradną drewna z lasu. Najczęściej zbierają gałęzie i za symboliczne grosze wykupują z nadleśnictw zgodę, na zbiórkę niezebranych pozostałości po regularnych wycinkach chorych, czy „niebezpiecznych” drzew. Na pytanie o zakup węgla pukają się w głowę, bo drewna mają tyle, że tona (węgla) starczy im na dwa lata.

Ubodzy sąsiedzi rywalizując ze sobą jednocześnie „sprzedają” sobie pomysły jak można mieć więcej, wydajniej i mądrzej. Kwitnie też handel wymienny między sąsiadami. I tymi biednymi i rolnikami np. Jajka za mleko, kurka za zboże, itp. To powszechne praktyki wśród mieszkańców.

Sporo łaziłem w zeszłym roku po takich podwórkach i choć ci ludzie, jak wszędzie, narzekali na biedę, jednocześnie z dumą chwalili się swoją zaradnością i pomysłowością. Jedno jest pewne: głodu na „tych podwórkach” dzieci nie zaznają.

Podobnie rzecz się ma w „osiedlach popegeerowskich”. Podwórka wokół bloków wybetonowane, a w środku nudzący się ludzie, klepiący biedę za jałmużnę „haniebnie niską” wg nich, z opieki społecznej. A wokół, „w stepie szerokim, którego okiem nawet sokolim nie zmierzysz” zarośnięte ugory niczyje, aż proszące się, żeby je obrobić. Boże drogi! U nas w miejskim blokowisku nawet, na niektórych trawnikach wokół budynków, osłoniętych szczelnie żywopłotami, powstają miniuprawy pomidorów i innych warzyw i kwiatów, ciesząc przy okazji oczy, siedzących na balkonach mieszkańców.

W takiej sytuacji wpompowywanie pieniędzy w ośrodki opieki społeczne przypomina bezsensowne pompowanie pieniędzy w służbę zdrowia. Ile pieniędzy by nie dać, zawsze będzie mało a sytuacja nie tylko nie ulega poprawie, ale pogarsza się.

Nie inaczej jest w miastach. Nieudaczność „biednych” ludzi woła o pomstę do nieba. Lasy pełne są gałązek i gałęzi na opał, podczas gdy wygodnym biedakom nie chce się od czasu do czasu ruszyć do lasu je pozbierać. Kiedy widzę lenistwo tych ludzi i ich wygodnictwo, połączone z narzekaniem i pomstowaniem na państwo, nóż mi się w kieszeni otwiera. Jednocześnie żebrzący pod marketami i sklepami „biedacy”, po wzbudzeniu litości klientów Tych placówek i zebraniu kilku złotych, natychmiast zamieniają je na „kieliszek chleba”, czy innego ja bola. Zresztą uprzednio zamieniwszy na te „pokarmy”, otrzymane zasiłki z opieki społecznej. Marnotrawstwo pieniędzy wydawanych przez ośrodki opieki społecznej wywołuje moje (i nie tylko moje) oburzenie. A dzieci tych wszystkich ludzi rzeczywiście są niedożywione.

Systemowe dożywianie „głodnych” dzieci, np. w szkołach, przy jednoczesnym wspomaganiu ich rodziców (rodzi) przez opiekę społeczną jest wyrzucanie pieniędzy w błoto. Nie może się to podobać wielu podatnikom, bo przy sensownym rozdziale środków przez opiekę społeczną, niedożywionych dzieci w Polsce być nie powinno. I w tym znaczeniu poseł Niesiołowski miał rację, mówiąc o mirabelkach, czy szczawiu. Ja zbiera szczaw do dzisiaj i konserwuję na zimę – uwielbiam zupę szczawiową. Wielu „biednych rodziców”, szczególnie tych młodych, nie ma pojęcia, co to jest zupa szczawiowa, bo nigdy nie jedli. Szczawiowa z ziemniakami, albo ryżem, to nie tylko smaczny, ale i syty posiłek.

Nie jest więc winą państwa istnienie niedożywionych dzieci. Jest to wina dystrybutorów środków pomocowych, idących na łatwiznę i przydzielających te środki przyjmując za jedyne kryterium, warunek otrzymania pomocy (pieniędzy), dochód na osobę w rodzinie.

Nie ma problemu państwa niedożywionych dzieci. Tzn, przez „państwa”, rozumiem rząd i ministra finansów, przeznaczającego określoną wielkość środków na pomoc społeczną. Jest problem samorządów i organizacji pomocy społecznej. Ich problemem jest organizacja i dystrybucja pomocy.

Zbyt dużo więc partie opozycyjne uwagi skupiają na niedożywionych dzieciach w kontekście pretensji do rządu. Problemem rzeczywistym są niskie dochody… emerytów i rencistów. Tak, tak, ludzie, którzy mają własne, stałe dochody, mają rzeczywisty, prawdziwy a nie wyimaginowany i „nieuczciwie przedstawiany” problem z przeżyciem. Nie załapują się na środki z pomocy społecznej, bo w przeciwieństwie do „biedaków”, mają stałe dochody. Jednak są ludźmi schorowanymi, nie mającymi szans na np. dorobienie sobie do emerytury, czy renty. Na wyścigi, z przetrzeźwiałymi beneficjentami opieki społecznej i bezdomnymi, przeglądają śmietniki, wybierając z nich co się da. Z oczywistych powodów jednak, z góry są na przegranych pozycjach.

Być może wielu w Was o tym nie wie, ale w śmietnikach, o śmietniki, toczy się bezwzględna, bezpardonowa i brutalna wojna.

Nie ma szans, aby osiemsetzłotowy, niepełnosprawny emeryt, czy rencista nie zaznawał głodu, jeśli nie spotka się np. z życzliwością i pomocą sąsiadów i znajomych. A faktem jest, ze społeczeństw nie zdaje sobie sprawy w jakich warunkach, za jakie pieniądze i z jakimi problemami ci ludzi muszą się borykać. Dlaczego?

To proste, społeczeństwo karmione jest danymi statystycznymi „wie”, że średnia emerytura wynosi półtora tysiąca złotych. W rzeczywistości jest to kompletna Bzura. Dane są takie dlatego, że „młodzi” emeryci znacznie podbijają tę średnią. Wysokość świadczeń znacznej części „młodych” emerytów, przewyższa i to znacząco dwa tysiące złotych. Ci ludzie jeżdżą samochodami, kupują nowe sprzęty, żyją zupełnie przeciętnie, jak spora cześć pracujących. Ich dochody oczywiście spadły „po pracy”, ale tez i dzieci odchowane, wydatków mniej i trochę skromniej.

Jednak wydłużający się czas życia ludzi już dziś jest faktem. Coraz więcej jest więc emerytów siedemdziesięciu i osiemdziesięcioletnich. Ci emeryci, najczęściej mają świadczenia osiemset, tysiąc lub nieco przekraczające tysiączłotowe, mimo iż przepracowali po kilkadziesiąt lat. I tu jest realna bieda, a nie wyimaginowana bieda nieudacznych, albo  leniwych i roszczeniowych rodziców dzieci, beneficjentów środków z opieki społecznej.

O rencistach (ale tych rzeczywistych, „prawdziwych”) nawet mi się nie chce, bo to jest haniebne, urągające cywilizacyjnemu pojmowaniu człowieczeństwa, łamanie praw człowieka przez polskie państwo i to od wielu wielu lat.

andy lighter

Zakłamane media i głupota polityków

Oczywistą prawdą dla wielu Polaków jest fakt, maksymalnej manipulacji mediów opinią publiczną. Podobnie myślimy o politykach. I o ile, codziennie niemal utwierdzam się w przekonaniu, dziennikarskiego zakłamania, o tyle coraz bardziej jestem przekonany, że politycy w większej mierze niż manipulację, pokazują swoją głupotę.

Weźmy chociażby sprawę ACTA. Minister Zdrojewski wysłał w sprawie ACTA zapytania, czy tam prośby o opinie rozmaite środowiska przedstawicieli kultury, traktując to, jako konsultacje. W tych para konsultacjach wzięły udział m.in. telewizje Polsat, TVP i TVN. „Wzięły udział” to właściwie za dużo powiedziane, raczej powinno być: „nie wniosły do projektu umowy żadnych zastrzeżeń”. I to mnie akurat nie dziwi, w końcu ów projekt miał na celu m.in., albo głównie, ochronę praw autorskich również tych telewizji.

Nie jest moim zamiarem wypowiadać się na temat słuszności, czy niesłuszności ACTA, ale zachowań mediów w czasie „konsultacji”, w czasie protestów internautów i po przyznaniu się Tuska do błędu.

Otóż jeżeli media nie wniosły żadnych zastrzeżeń do umowy na etapie zapytania ministra, to czym, jeśli nie manipulacją jest głośny krzyk wszystkich wymienionych mediów (dziennikarzy je reprezentujących) w obronie protestujących internautów? Dlaczegóż to owe media nie napisały do ministra: „Panie ministrze, umowa jest zła, bo w żaden sposób nie chroni wolności internautów”? Nie przeszkadzał owym telewizjom brak konsultacji ze społeczeństwem, w czasie „konsultacji” z nimi. Jaką w takim razie legitymację owe media mają do krytyki (gremialnej) rządu w sprawie nie tylko braku konsultacji społecznych, ale i rażących błędów w samej umowie? Przecież kiedy można było te błędy zauważyć, z punktu widzenia TVN, czy Polsatu, wszystko było w porządku. Dziś rozmaici Rymanowscy, czy inne panie dziennikarki nie zostawiają suchej nitki na ACTA, braku konsultacji, a jakby tego było mało, drwią z wycofania się Tuska z umowy. Znaczy to, że honorowo by było brnąć dalej w tę chorą umowę, bo przyznanie się do błędu, szanującemu się politykowi nie uchodzi.

Owe telewizjie i inni przedstawiciele twórców, którzy nie zareagowały, kiedy był na to czas, a dzisiaj biją pianę, nakręcając opinię publiczną i podsuwają jej rząd do zlinczowania, powinny na pasku ekranu telewizyjnego, video clipu albo w headlin, tuż pod tytułem gazety, ustawić na długi czas napis: „Przepraszamy za ACTA”. Bo wina rządu jest oczywista, ale owe media, środowiska, itd., są ostatnimi, które powinny teraz kamienować rząd, o swojej „roli” nie wspominając słówkiem, jakby mówili o badaniach kosmosu, o których usłyszeli w agencjach prasowych, bo przecież mają się do kosmosu, jak pięść do nosa. O ACTA mogły i powinny były mówić. Wtedy, kiedy powinny!

Pamiętacie Krakowiaka, znanego dawno temu bandytę, który przychodził na salę sądową z kartką, na której wypisane było: „Telewizja kłamie!”? To było jeszcze za komuny. Otóż od tamtego czasu nic się nie zmieniło. Może oprócz ilości tych zakłamanych telewizji. Pisząc „kłamie”, mam dziś na myśli również przemilczanie ważnych kwestii i własnego w nich udziału.

Kończąc już ten temat i wchodząc zarazem w drugi, warto przypomnieć sobie, peany na temat umowy wygłaszane przez pisowca, przewodniczącego komisji sejmowej jakiejś tam. I żadne głupie „Poseł się pomylił”, wygłaszane przez zbawcę narodu, tych peanów nie przekreślą. Pochylanie się więc z troską nad skrzywdzonymi internautami jest mega manipulacją. Zwykłym, prostackim szwindlem.

Głupota jednak polityków (rządzących) polega na tym, że nie wykorzystują tych peanów dostatecznie. Coś tam bąkną, coś powiedzą, ale w obliczu zagłuszenia przez PiS na spółkę z Ziobrystami, odpuszczają i „jadą dalej”. I wcale mi ich nie szkoda, bo tak gra przeciwnik, jak drużyna pozwala.

A pozwala tyle, że „O ho ho!”, albo jeszcze więcej. Chociażby w sprawie emerytur. Jaki jest zamiar rządu w tej sprawie wszyscy wiemy. Wiemy tez jakie jest zdanie w tej sprawie opozycji. I aż się prosi, żeby najzwyczajniej w świecie wyłuszczyć w kilku prostych zdaniach, argumenty za i argumenty przeciw propozycjom opozycji. Tyle, że powinna to zrobić jedna osoba, jasno wykładając (pięć, siedem minut w zupełności wystaczy), dlaczego zdanie rządu jest właśnie takie. Odnoszę wrażenie, że politycy PO zwyczajnie nie umieją tego zrobić. Są za głupi na ułożenie jednej kartki A4 i przeczytanie jej.

Pomijając już moje prywatne zdanie na ten temat, doskonale rozumiem powody, którymi kieruje się Tusk, tzn. z łatwością mógłbym je wytłumaczyć. A co dopiero człowiek siedzący w temacie.

Głównym nieporozumieniem, jakim szafuje, karmi opinię publiczną opozycja jest to, że przyszły wiek przechodzenia na emeryturę kobiet, przykłada się do teraźniejszych warunków, w jakich kobiety pracują. To jest nieuprawnione i opinia publiczna, co nie może dziwić, tego nie pojmuje. Nie może dziwić, bo nikt nie jest w stanie im tego prosto wytłumaczyć. Nasi politycy są za głupi. To mocne słowa, ale innych nie znajduję w obliczu nie podjęcia tak oczywistego działania. Łatwo przecież wytłumaczyć ludziom, że z roku na rok, a już na pewno z dekady na dekadę, warunki pracy są/powinny być (trzeba to po prostu egzekwować) coraz lepsze, praca coraz mniej uciążliwa. Wystarczy przytoczyć przykład Biedronki, gdzie jedna zadyma wystarczyła, aby warunki pracy w tej firmie diametralnie się poprawiły.

To tylko jeden przykład argumentów i jeden przykład łatwości jego przytoczenia. Ten argument zresztą jest nie do obalenia, podobnie jak pozostałe. O ile łatwiej później spierać się o szczegóły i niektóre z nich uwzględniać, a inne obalać.

Ale rządzący tego nie robią. Skoro nie manipulują (w tej sprawie na manipulację pozwolić sobie nie można, najwyżej odłożyć temat ad acta), to jakie jest inne wytłumaczenie jeśli nie głupota? Ja nie znajduję. Tłumaczą coś „naokoło”, kluczą, jąkają się przeskakują z punktu do punktu… Opozycja więc atakuje radośnie rządzących, bo dlaczego by miała nie atakować? Tym bardziej, że duża część polityków opozycji nie manipuluje, ale też nie ogarnia umysłem „przyszłości” wieku i „przyszłości”, a nie „teraźniejszości” warunków pracy (np.). Bo też są za głupi.

A wystarczyłaby kartka papieru, wypisanie Kiku punktów i krótkich, celnych i zwięzłych wyjaśnień przy każdym z nich.

andy lighter

Bylejakościowa gangrena

Znowu urzędnicy państwowi popisali się kompletnym dyletanctwem, rutyną w najgorszym tego słowa znaczeniu i bylejakością. „Znowu”, bo to kolejna urzędnicza kompromitacja w ostatnim czasie. Niedawno mieliśmy zdecydowanie uprawnione zdemaskowanie kompletnej ignorancji wierchuszki naszego lotnictwa, przez komisję Millara.

Oczywistą tajemnicą poliszynela jest fakt, że analogiczna ignorancja, bylejakość, a ja chcę nazwać to wręcz „olewnictwem – byle jakoś utrzymywać się na powierzchni” przez dowództwa, decydentów i kontrolerów, jest w innych rodzajach sił zbrojnych. Coraz głośniej mówią o tym wysocy oficerowie polskiej armii, niestety (czyt.: „jak można się domyśleć”) głownie w stanie spoczynku. Robili to, czyli nie robili nic, bo tak im bardziej pasowało, ludzie, którzy praktycznie niczym innym się nie zajmowali (nie powinni zajmować), tylko tym właśnie: wprowadzaniem nowych, skuteczniejszych procedur, pisanych w ministerstwach, wprowadzaniem w życie ustalanych przez samych siebie procedur bezpieczeństwa (katastrofa CASY), itp.

Obecnie światło dzienne ujrzało kompletne nieróbstwo i „robienie na odp***dol” swojej roboty przez urzędników prokuratury, którzy na tacy podali białoruskiemu reżimowi dokumenty obciążające białoruskiego opozycjonistę. Ci ludzie, poozycjoniści, mają kasę z zagranicy na opozycyjną działalność płynącą od zagranicznych przyjaciół. Mają ją na swoich imiennych kontach, tak jak nasi opozycjoniści w stanie wojennym i po nim, mieli takie pieniądze pochowane na swoich zagranicznych kontach. Nie mogą przecież mieć kont organizacyjnych, „nielegalnych”. Oczywiście pomyłki się zdarzają, bywa, kiedy ktoś zawalony robotą, coś przeoczy, podpisze zamiast stu dwunast dokumentów „hurtem”, sto trzynaście. Ale najgorzej wkurza mnie to, że zrobili to urzędnicy w prokuratorskim Departamencie Współpracy Międzynarodowej. I ci ludzie niczego innego nie robią, a przynajmniej nie powinni (bo z pewnością zajmują się kupą spraw, od których powinni trzymać się z daleka, byle nie tym, co trzeba), tylko tym, żeby sprawdzić co komu mają przekazać, w czyjej sprawie i dlaczego(!!!) Oni są tam praktycznie wyłącznie od tego, żeby „normalnie” wykonać to, co „spieprzyli” – wykonali dokładnie odwrotnie niż powinni byli zrobić. Sprawa ma dodatkowy smaczek o tyle, że negatywną opinię o ewentualnym wydaniu takich informacji, do tego departamentu przesłała prokuratorka z Działu Obrotu Prawnego z Zagranicą w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie. Mieli więc gotową „podkładkę” pod to, żeby robić to, co najbardziej lubią, czyli nic. Jeśli urzędnik nie wykonuje tak bardzo podstawowych obowiązków (w tym przypadku chodziło o przeczytaniu opinii innej prokuratorki i niepodejmowanie działań), to ja nie będę się dziwił, jeśli kierowcy autobusów miejskich zaczną jeździć po naszych miastach lewą stroną jezdni – pod prąd, zamiast prawą stroną, do czego każdy kierujący jest zobowiązany i jest to jego absolutnie główny obowiązek Bo nic już nie jest w stanie mnie zdziwić.

W każdej gazecie, w każdym telewizyjnym programie interwencyjnym, itp. mamy masę, kompletnie irracjonalną ilość bylejakich, dyletanckich, a przez to szkodliwych działań najrozmaitszych urzędników. W każdej praktycznie dziedzinie działalności publicznej. Czy bylejakość, olewnictwo, „byle do przodu”, to nasze narodowe przypadłości? W masie tych działań wydaje się to absolutnie nie do przeskoczenia. Tym bardziej, że nikt specjalnie do tego, aby skutecznie to zwalczyć, się nie pali. Jedyna rada to zmiana mentalności. Tylko jak… to zrobić. Jeśli jednak nic się nie zrobi, bylejakość nas zeżre, zniszczy, przedtem katując, niczym gangrena „kończyny”. 

 

andy lighter

 

Tablice ku pamięci

Kolejna „ofiara zbrodniczego aparatu represji PRL-u”, okazała się wielkim oszustwem. IPN oświadcza, że Stanisław Pyjas zginął na skutek nieszczęśliwego wypadku, obalając tym samym legendę męczennika za Wolną Polskę. Nachlał się chłopak gorzały, hormony mu zagrały i prowadziły na randkę z panienką, zarzucił biedaka pewno i… skręcił sobie kark.

Oczywiście już po oświadczeniu IPN-u, czytałem parę tekstów, opisujących jak to ubecja potrafiła sfingować samobójstwa i nieszczęśliwe wypadki, ale nie zmienia to faktu, że ich bohater zmienił się ze „spiżowego pomnika” w „babkę z piasku”, która właśnie się rozsypuje. A bohaterem był, bo to działacz opozycyjny.

Tym działaczem miało go czynić branie udziału w organizacjach protestów przeciwko represjom robotników w 76 roku, niespełna roczna współpraca z KOR-em i fakt, że rzekome „podejrzewanie” Maleszki o donosicielstwo. I ten ostatni fakt miał być gwoździem do trumny męczennika Pyjasa. Szkoda tylko, że to „rzekomy fakt”.

Tablica upamiętniająca zamordowanie Stanisława Pyjasa.

Rzeczywiście, Stanisław Pyjas musiał być bardzo groźnym człowiekiem dla ówczesnej bezpieki, skoro postanowili się go pozbyć. Panie Wildstein, i inni głosiciele męczeństwa, nie róbcie sobie jaj, bo uwłaczacie godności prawdziwych (a nie rzekomych) opozycjonistów w tym kraju. Argument jakoby ubecy bali się zdemaskowania Maleszki jest śmieszny. Maleszka potrafił znakomicie i nadzwyczaj przekonująco od wszelkich podejrzeń się uwolnić. Ciągano więc ludzi po sądach, bo ich wcześniejsze zeznania nie zgadzały się z nowym, oczywistym i jedynie słusznym wyrokiem, oskarżano i poniżano. Ale przecież, wszystko musiało pasować, nie tak, jak w PRL-u.

Dobrze by było, aby samorządowcy w naszym kraju wzięli sobie do serca finał związany ze sprawą Pyjasa, bo teraz jest wyjątkowy wysyp pomysłów na tablice i pomniki poświęcone pewnym ludziom. I zanim jedni podejmą pochopną decyzję o powieszeniu jakiejś tablicy ku czci, albo zechcą postawić pomnik, a inni, dla świętego spokoju, albo poprawności to poprą, spokojnie się zastanowili. Bo to kosztuje podatników, a potem trzeba będzie wstydliwie usuwać, a to też kosztuje, a potem zostaje takie dziwne uczucie… niesmaku.

Ciekawe jak teraz wygląda Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski „na piersi Pyjasa”? Skoro on go ma, to może należy powiesić takie same na piersiach wszystkich obywateli tego kraju, którzy umarli w tajemniczych okolicznościach, powiedzmy w drugiej połowie lat siedemdziesiątych. Trochę tego będzie, bo taka była (i jest dzisiaj) prawie każda śmierć następująca w środku nocy gdzieś… na pustej ulicy.