Partyzantka w Wojsku Polskim

O tym, że w naszej armii dzieje się źle, przekonywać nikogo nie trzeba. Wiadomo, że wszystko robione jest byle jak, prowizorki w działaniach są najtrwalszą doktryną wojskową i wojsko funkcjonuje „po partyzancku”. Nie inaczej działo się w 36. specpułku. Po kolejnych „rewelacjach” specpułkowych (wyłudzeniach, naciskach…), oto dowiadujemy się, że pytania egzaminacyjne na testy dotyczące samolotów na których latali, które to egzaminy piloci muszą zaliczać co roku, układali… sami zdający(!) Powód był prozaiczny: w Dowództwie Sił Powietrznych, które powinno układać testy egzaminacyjne, nie było ludzi, którzy mieliby uprawnienia do latania na tych samolotach. A więc tym samym do egzaminowania. I znowu kłania się Kaczyńska „opcja zerowa” w wojsku i służbach, czyli wywalanie tych, którzy mieli pecha i urodzili się za wcześnie. Poza oczywiście tymi, z wcześniej urodzonych, którzy jawnie deklarowali uległość, a nawet daleko idące współdziałanie (np. w wywalaniu kolegów) wobec funkcjonariuszy IV RP.

Nie muszę się nawet silić na oryginalność. Przytoczę w całości jeden z komentarzy pod artykułem opisującym ten egzaminacyjny proceder w internetowej Gazecie Wyborczej, jest wystarczająco „wyraźny” (wytłuszczenia moje):

„Winnymi katastrof lotniczych z ostatnich lat są politycy z prawa i z lewa, tak PiS, jak i PO, SLD i inni.

Doprowadzono do sytuacji, w której wojskiem rządzili cywilni i wojskowi dyletanci, ludzie bezczelni i niewyobrażalnie skażeni pychą. Bawili się wojskiem, jak dzieci ołowianymi żołnierzykami. Swoją niekompetencją doprowadzili polską armię do ruiny. Gazeta Wyborcza pisała, jakiś rok przed katastrofą, że piloci wojskowi w kraju prawie nie latają, bo nie mają paliwa !
Wysyłali na wojny żołnierzy bez należytego sprzętu, w tym nawet dobrego umundurowania !
Przez krasą głupotę doprowadzili do zniszczenia polskiego wywiadu i kontrwywiadu w Afganistanie. {Polecam poczytać, co na ten temat ma do powiedzenia gen. Skrzypczak).

Moim zdaniem – mimo tych wszystkich zaniedbań – bezpośrednim winnym katastrofy w Smoleńsku był prezydent Lech Kaczyński, który, po pierwsze, spóźnił się na lotnisko, a po drugie, przez swój apodyktyczny i mściwy charakter doprowadził do tego, że piloci, by go obłaskawić, zdecydowali się na zejście poniżej wysokości decyzyjnej.

Dla pierwszego pilota – zgodnie z pisemnym rozkazem – graniczną wysokością, na którą mógł zejść przy braku widoczności, było 120 metrów.
Ostatnio Jarosław Kaczyński wypowiedział słowa o ofiarach katastrofy: „zostali zdradzeni o świcie”. Podniosły się głosy oburzenia na te słowa. A ja się pytam, czy przypadkiem nie są to słowa prawdy ?
Proszę pomyśleć i odpowiedzieć – czy doszłoby do katastrofy samolotu, gdyby Lech Kaczyński przyjechał na lotnisko o świcie, o wyznaczonej godzinie ?

I myślę, że nie ma tu znaczenia, czy specjalnie przyjechał z półgodzinnym opóźnieniem, by wejść z „fasonem”, czy też z powodu zaspania. Jedna i druga przyczyna świadczy o lekceważeniu ludzi.

(alamatygrysa)”

andy lighter