Polska…, a Litwa i tak robi swoje

„Relacje Polski z Litwą będą tak dobre, jak relacje rządu litewskiego z polską mniejszością” – powiedział podczas wizyty na Litwie premier Donald Tusk. Takie słowa nie mogły się nie podobać Polakm i w Polsce i na Litwie. Ale…

Po wyjeździe premiera Tuska… Nie planujemy zmieniać ustawy (o oświacie – mój przypis) i nie widzę ku temu żadnych powodów” – oświadczył premier Litwy „Andrzej Bednarz”. No i coś tu nie gra. To właściwie załatwił coś nasz premier na tej Litwie, czy nie załatwił, bo ja już się zgubiłem. I co z tego, ze powołano zespół z wiceministrami, ekspertami i przedstawicielami mniejszości? Z doświadczenia wiemy, że takie zespoły mogą pracować latami i do niczego nie dojść.

Premier Litwy Andrius Kibilius

Andrzej Bednarz (to polski blog, a co), premier Litwy

Przyznam, że rozzłościł mnie tekst z Gazety Wyborczej „Byle tylko nie przesadzić z Litwą”, autorstwa Marcina Wojciechowskiego. Ten tekst jest jakby potwierdzeniem racji wygłoszonych wczoraj przez posła Hofmana, że trzeba delikatnie, że „Litwie musi się opłacać”. Oczywiście Wojciechowski o „handlu” nie wspomina, ale o wstydzie. Że niby jak Polscy politycy będą krzyczeć, a Litwini i tak nic nie zmienią, to Polska znajdzie się w głupiej sytuacji. Pan Wojciechowski konkluduje: „Kompromisów nie osiąga się za pomocą pistoletu przystawionego do skroni, ale długotrwałych rozmów. Premier Tusk wyczerpał w niedzielę limit ostrych słów wobec Litwy. Minister Sikorski niepotrzebnie eskaluje napięcie”. Trzeba w tym miejscu nadmienić, że min. Sikorski wyraził nadzieję po wizycie Tuska na Litwie, że Litewscy politycy usłyszeli głos polskiego premiera, zacytowane przeze mnie na wstępie. Wg mnie słowa „bardzo na miejscu” i na czasie.

Panie Marcinie, oczywiście że kompromisów nie osiąga się za pomocą pistoletu przystawionego do skroni, ale wtedy, gdy jest to skroń rosyjska, niemiecka, francuska, ukraińska czy amerykańska. Na razie to Litwa nie szuka kompromisu, przystawiwszy nam pistolet do skroni robi swoje. Malutka i słabiutka Litwa najzwyczajniej się nami bawi. Bawiła się Lechem Kaczyńskim i nikt nie wyprowadza jej z błędu, że tak się nie da. Utopiliśmy tam naprawdę duzo pieniędzy i jeszcze więcej honoru i godności poprzez błędne decyzje gospodarcze i ciągłą wiarę „na słowo”.

Wiedziałem o tym, że polskie „efy szesnaste” patrolowały kilka razy litewskie niebo i będą to robić nadal. Ale kiedy dowiedziałem się, że w razie napaści na Litwę, jedna trzecia naszej armii ma bronić tego kraju, aż przysiadłem z wrażenia. Oczywiście nie jestem pewien, kto jest autorem tego „znakomitego” pomysłu, ale zaryzykuję, że… kto?
9 do 10 że… panowie Kaczyńscy.

Boże! My naprawdę jesteśmy frajerami. I durniami w dodatku. I… jak tu się dziwić Litwinom, że robią nas w ch**a, śmiejąc się zapewne przy tym w swoich gabinetach, do rozpuku.

andy lighter

Sprawa Polska na Litwie, a… Kaczyńscy

Dziś poseł Hofman z PiS bardzo łagodnie potraktował rząd i premiera Tuska w temacie konfliktu na linii Warszawa – Wilno. Początkowo mnie to zszokowało, ale natychmiast załapałem powód. „Dotychczasowa polityka polskich władz wobec Litwy okazała się nieskuteczna (o co tu kurde chodzi??? Hofman wymięka, może chory???). Trzeba będzie się zastanowić, podjąć jakieś inne działania, być może trzeba będzie dać Litwinom coś więcej. Litwie musi się opłacać odpuścić” – oświadcza Adam Hofman. Przyznam, że jestem w szoku.

Największe zasługi w odpuszczaniu Litwie odnotowali bracia Kaczyńscy! Odpuścili im tak dalece, że Litwini kompletnie interesy Polaków tam mieszkających ignorowali. Nie tylko ignorowali zresztą, ale jakby nigdy nic, w odpowiednim momencie postawili wobec tych „interesów” szczelny szlaban. Co można by tu dać jeszcze Litwinom… Utopiliśmy w Możejkach masę pieniędzy, kupując m.in. większość (chyba 75 %) udziałów litewskich w tej firmie. Mniejszość litewską w Polsce traktujemy zgodnie z najlepszymi standardami europejskimi. Co by tu jeszcze? Może pan Kaczyński, spec przecież (tak jak jego brat) od tego, żeby się Litwie opłacało, podpowie nam, gdzie by tu jeszcze Litwie ująć problemu, przejmując go na siebie? Podobno Litwa bardzo zbliżyła się gospodarczo z Białorusią i w wyniku tego zbliżenia ponosi same straty, bo jak nietrudno się domyśleć, Białoruś jest goła jak święty turecki. Litwa poniosła więc same straty, i finansowe, i (a może przede wszystkim), polityczne. Może więc wyrównamy Litwie straty, tak finansowe jak i polityczne – będziemy Litwinów nosić w Brukseli na rękach, żeby zatrzeć niesmak UE po jej ignorowaniu przez Litwę w jej zbliżaniu z Łukaszenką.

Zgadzam się z komentatorami, którzy uważają, że nie ma powodu, aby uczniowie szkół polskich pisali inną maturę z języka litewskiego i innych przedmiotów, niż uczniowie litewscy. Polscy uczniowie na Litwie muszą znać język litewski per fect. Przecież chcąc uczyć się dalej, czy pracować na odpowiednim dla wykształcenia stanowisku i funkcjonować np. w życiu publicznym, innej możliwości nie ma i być nie może. Tak więc języka litewskiego powinni uczyć się wszyscy: Litwini, Polacy, Rosjanie, Tatarzy, itd. Im lepiej go zna, tym większe ma szanse na wykształcenie. Jednak z oczywistych względów, nie może to nastąpić na zasadzie „ucięcia topotem”, czyli: do wczoraj tak, od dzisiaj tak. Zresztą, sprawy edukacji Polaków są złożone, bo „po litewsku” na maturze np. z historii, to jedno, a szkoły to inna sprawa. Jednak kłopotem Polaków na Litwie jest to, że sprawy praw człowieka i sprawy edukacji zostały przez Litwinów (sprytnie) wrzucone do jednego wora. Tablice z nazwami miejscowości i ulic, nazwisk, porozumiewanie się w urzędach, itp. to przecież odmienna sprawa. Mam nadzieję, że rozmowy ekspertów, które podobno mają się rozpocząć, przyniosą efekt dobry dla Polaków, bo my nie mamy z czego (i nie musimy, bo nie ma powodów) ustępować, czy „coś dawać” jak chce poseł Hofman.

Dwujęzyczna tablica

I komu to przeszkadzało?

Ps. Poseł Hofman lubi Litwinów, bo nie ma wyboru: jego duchowy przewodnik, śp. Lech Kaczyński ich kochał, więc nie może nawet pomyśleć o… gromieniu miłości swojego duchowego przywódcy.

_____

Obok Hofmana, wspaniały popis hipokryzji i… mega krętactwa pokazał dziś poseł Halicki z PO. Rzecz dotyczyła powołania generała Skrzypczaka do pracy w Ministerstwie Obrony Narodowej w charakterze doradcy. Gen. Skrzypczak pluł na też rząd w sposób, jaki sam Jarosław Kaczyński by się nie powstydził. „Wysyłał” rząd do sądu, na Smoleńsk, za Afganistan, nie pozostawiał suchej nitki na ministrze Klichu. Klich zresztą zwolnił go za to, że nie zachowywał się jak żołnierz, ale jak plotkara na targu, bo takie rzeczy żołnierz załatwia „w cztery oczy” z przełożnym, itp., itd. Rację ma euro-poseł Siwiec przypominając, że skoro po dymisji Bogdana Klicha premier uznał go za bardzo dobrego ministra (ja tez tak uważałem i uważam), powołując generała, wali swojego byłego ministra w pysk.

Ale wracając do Halickiego, z rozbrajającą szczerością przyznaje: „Gdybym chciał otoczyć się kręgiem doradców, na pewno wybrałbym tych, którzy wyrażają się krytycznie niż tych, którzy tylko przytakują”. I natychmiast chór dyskutantów zawołał (razem ze mną): No to dlaczego nie Macierewicz!!!???. Przecież on też krytykuje? Nie chodzi o to, żeby zatrudniać dupolizów, ale też nie o to, żeby ufać zajadłym wrogom.

Panie Halicki, że Platforma robi z siebie pośmiewisko, traci wiarygodność i powagę, nie moja sprawa. Ale, że za idiotów ma obywateli, to obchodzi mnie już jak najbardziej.   

andy lihter

„Rewanż” polskich nacjonalistów

Bardzo mi się nie podobają działania, jakie podjęli polscy nacjonaliści, a przynajmniej ludzie, którzy posługują się znakiem skrajnie nacjonalistycznej organizacji (z czasów II RP) „Falanga”, wobec mniejszości litewskiej w Polsce, zamieszkującej gminę Puńsk.

Z początku ta wiadomość mocno mnie wzburzyła, jednak odrobinę mi przeszło w chwili, kiedy przeczytałem w internecie słowa, jakie w związku z tą sprawą wygłosił przewodniczący Stowarzyszenia Litwinów w Polsce Olgierd Wojciechowski.

Z niedzieli na poniedziałek (z 21 na 22. 08.2011.) nieznani sprawcy zamalowali litewskie napisy na  28. dwujęzycznych tablicach w 14. miejscowościach gminy Puńsk. Gminę tę zamieszkują Litwini, stanowiący ok. 80 % ogółu mieszkańców. Wjewoda podjął, słuszne jak najbardziej, działania w celu wykrycia sprawców, a MSZ potępiło zdarzenie i wystosowało oświadczenie: „Zamalowywanie napisów w języku mniejszości, czy na przykład zrywanie tabliczek z dwujęzycznymi napisami ulic jest niedopuszczalnym aktem wandalizmu stanowiącym nie tylko pogwałcenie polskiego prawa, lecz również godzącym w standardy ogólnie przyjęte w państwach demokratycznych”, również jak najbardziej słusznie.

Z łatwością można się domyśleć, że „akcja” w gminie Puńsk jest odpowiedzią, rewanżem na akcję młodych nacjonalistów litewskich, zrywania tablic „polskich” w Ejszyszkach, gdzie Polacy stanowią ponad 90 % ogółu mieszkańców. I w tym kontekście należy odczytywać oświadczenie Olgierda Wojciechowskiego, przewodniczącego SLwP: „My się boimy może nie o swoje życie, ale o byt, o to, co się stanie dalej. Ktoś skutecznie zastraszył mniejszość litewską”, a dalej: „Od dłuższego czasu polityka resortu Radosława Sikorskiego w stosunku do Litwy jest nieodpowiednia i zła. (…)Należy podjąć w Polsce szybkie działania na rzecz tolerancji.

Przyznam, że po takim oświadczeniu „nóż mi się w kieszeni otworzył”. I drugi, otworzył się po oświadczeniu premiera Litwy Andrius Kubilius: Uważam za swój obowiązek kategorycznie potępić wszelkie podżeganie do nienawiści na tle narodowościowym na Litwie. Wierzę, że polski rząd będzie działał tak samo, gdyż to, co widzieliśmy wczoraj w doniesieniach telewizyjnych z Puńska nie było niczym innym jak ordynarnym podburzaniem do nienawiści na tle narodowościowym”. Potępienie podżegania do nienawiści na Litwie jest w oczywisty sposób iluzoryczne, ponieważ przeczą temu wszelkie dotychczasowe działania i „tłumaczenia”, umniejszanie rangi temu co się stało w Ejszyszkach. A że to jakaś prywatna telewizja, że to taka nieznana organizacja, czy w końcu, że to żart młodych ludzi. I te wymienione działania podejmowane były przez władze tego kraju po ejszyskim incydencie. Podobnie jak nadanie rangi „mordu na tle narodowościowym” rzezi, dokonanej na sąsiadach Litwinach przez mieszkającego tam Polaka, chorego psychicznie w jednej z wsi.

Oczywistym jest, że Litwa tęskni za polskim przywódcą takim, jakim był Lech Kaczyński. To, jak on pozwalał sobą manipulować, jak pozwalał się zwodzić, byle tylko zaskarbić sobie przyjaźń władz malutkiej Litwy, słabiutkiej Ukrainy, czy zaplątanej, pożądanej przez Saakaszwilego dla władzy absolutnej Gruzji, to prawdziwe mistrzostwo świata. Prezydent Litwy Valdas Adamkus, czy inni politycy, jak Brazauskas, obiecali Kaczyńskiemu wszystko, ale… później, bo trzeba to uchwalić, bo sądy, bo parlament, bo oni chcą, ale napotykają trudności, ale załatwią…, absolutne mistrzostwo świata. Kaczyński pozwalał się zwodzić jak dziecko, któremu obiecano lizaka… za chwilę. Takie zachowanie głowy państwa oznacza bezradność, a co za tym idzie przyzwolenie na taką działalność. To za czasów Kaczyńskiego na Litwie zaostrzono i wprowadzono zwiększony rygor przestrzegania przepisów dotyczących litewskiej pisowni polskich nazwisk. To za Kaczyńskiego Juszczenko, prezydent Ukrainy uczynił Banderę bohaterem narodowym Ukrainy. Itd., itd., itd. To, co się dzieje teraz na Litwie w związku z mniejszością polską (ograniczanie szkół polskich o połowę), to pokłosie tamtego czasu i tamtej bezradności, bierności Lecha Kaczyńskiego.

Dziś ślepi piewcy wielkości Lecha Kaczyńskiego tego nie pamiętają. A raczej nie widzą, bo nigdy nie widzieli, tak jak LechKaczyński nie widział (Jarosław zresztą też). Przypomniał mi się rysunek, który był reakcją na słowa Jarosława Kaczyńskiego w sprawie ewentualnego spotkania na lotnisku w Smoleńsku z Putinem: „zrobiłby taką minę, że Putin nie miałby odwagi podejść, złożyć mu kondolencji”. Prawda jest taka, że gdyby Putin „zrobił minę” (w dodatku na lotnisku, tuż po „zamachu” na Lecha), Jarosław narobiłby w pory!

Ludzie to emocje, a emocje często są nieuprawnione. Tak było z tablicą w obozie jeńców Armii Czerwionej, po incydencie z tablicą w Smoleńsku, tak było z „pomnikiem nagrobnym” na grobach czerwonoarmistów rok temu, tak było z tablicami nazw niemieckich w miejscowościach na Opolszczyźnie. Wydarzenia w Puńsku, choć budzą sprzeciw, są głupie, złe i niepotrzebne, budzą u mnie mniejszy gniew niż te wcześniej wymienione. Da się je bowiem emocjonalnie usprawiedliwić.   

andy lighter

Wojna z Kaczyńskim, czy wojna Kaczyńskiego?

Ciekawe jak się czują rodziny załogi prezydenckiego Tupolewa, który uległ katastrofie pod Smoleńskiem, kiedy prezes Jarosław Kaczyński określa ją jako „gorsza załoga”? Określa tak załogę, „w ostatniej chwili zamienioną”, załogę,  którą do niedawna cały PiS bronił jak niepodległości i wychwalał umiejętności pilotów tego samolotu, jak i całego polskiego lotnictwa. Zresztą w tym samym słowotoku, na tej samej konferencji prasowej, Kaczyński zaprzecza sam sobie, mówiąc: Co do załogi polskiej – była decyzja o odejściu. Pozostaje pytanie, dlaczego do tego odejścia nie doszło. Piloci, którzy mają wylatane tyle godzin nie wiedzą jak to zrobić? To jest wątpliwe. Piloci Tu-154M zostali wprowadzeni w sytuację bez wyjścia i nie jest prawdą, że zabrakło im kwalifikacji”. No więc jak to jest? Była „gorsza”, czy wykwalifikowana, bo w wyjaśnieniach prezesa można się pogubić.

„Czy zmiana załogi Tu-154 M, którym miał lecieć Lech Kaczyński z lepszej na gorszą była przypadkiem, czy może wynikiem czegoś innego – a więc wojny z prezydentem? Konstytucyjnie prezydent jest pierwszą osobą w państwie i w oczywisty sposób należała mu się lepsza załoga.  Gdyby ich nie rozdzielono, z pewnością nie byłoby tej katastrofy” – to „piękny ukłon” prezesa w stronę rodzin załogi. Prezes nie może zrozumieć, dlaczego premier polskiego rządu przyjął zaproszenie premiera innego kraju, zamiast w tym czasie wziąć czynny udział w rozpoczęciu kampanii reelekcyjnej Lecha Kaczyńskiego. Oczywistym przecież jest, że w kampanię Lecha Kaczyńskiego powinni angażować się wszyscy, bez względu na przynależność partyjną, a przeciwnicy polityczni w szczególności. W końcu status głowy państwa i jego chęć na pozostanie tą głową, jest dla kraju najważniejsze!!!

Absolutnie się zgadzam z Jarosławem Kaczyńskim, że była wojna, jednak uważam, że nie była to wojna z Lechem Kaczyńskim, tylko wojna Lecha Kaczyńskiego. Zresztą Lech Kaczyński wojować lubił, np. w Gruzji, a wojować z Rosją, wręcz uwielbiał.

Oczywiście na konferencji PiS-u w sprawie raportu nie mogło zabraknąć Antoniego Macierewicza, który w tym celu wyszedł ze spotkania sejmowej Komisji Obrony Narodowej z ministrem Millerem. I jak zwykle wygłosił eksperckie zdanie na ten temat. Stwierdził, że powodem katastrofy było niewysłanie wcześniejszej BOR-u i niedopełnienie przez nich obowiązku ochrony miejsca, w które miał przylecieć prezydent Lech Kaczyński. Okazało się przy tym, że ekspert Macierewicz nie ma pojęcia o obowiązkach Biura Ochrony Rządu.

Przed tą konferencją odbywało się wspomniane wyżej spotkanie sejmowej Komisji Obrony Narodowej z ministrem Jerzym Millerem, w sprawie oczywiście raportu. I już wtedy w swoim długim monologu zarzucił ministrowi przemilczenie odpowiedzialności BOR-u, a więc i własnej, jako że BOR podlega ministrowi MSWiA. „Zarówno pan, jak i szef BOR, nie dopełniliście obowiązków, nie dopilnowując tego, by lotnisko było sprawdzone przez BOR” – twierdził Macierewicz. I oczywiście nie omieszkał przypomnieć lansowanej ostatnio wiadomości, że samolot przestał działać 15 metrów nad ziemią.

Abstrahując już od Jarosława Kaczyńskiego, gdybym nie znał dobrze obłędu Macierewicza, pomyślałbym, że jest pijany, bo ma dzisiaj urodziny. Ale znamy go doskonale, i oczywistym jest, przynajmniej dla mnie, że on zachowuje się i rozumuje jak pijany, obojętnie czy jest pijany, czy pije wodę, czy nic nie pije.

Swoją drogą, kompletnie nie rozumiem, jak można zniżyć się do poziomu ministra, czy innych ważnych urzędników państwowych i pozwolić sobie na taką hucpę pod ich adresem ze strony człowieka, który nie tak dawno przecież naraził na niebezpieczeństwo państwo polskie, unicestwiając jego służby wywiadowcze i kontrwywiadowcze. Ten człowiek, który powinien „chodzić kanałami” ze strachu przed sprawiedliwością, nie tylko chodzi z podniesioną głową, ale beszta, ubliża i upokarza najwyższych urzędników w tym państwie. To długo jeszcze pozostanie dla mnie zagadką.

andy lighter

O (moich) pieniądzach i BBN

Będzie o odszkodowaniach, BBN-ie i RBN-ie, kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego, Skarbie Państwa premiera Tuska, ale przede wszystkim o zasadach moralnych.

Raport Millera, zgodnie z przewidywaniami wielu komentatorów, ogromną częścią winy za katastrofę smoleńską obarczył Dowództwo Sił Powietrznych Wojska Polskiego, oraz załogę samolotu prezydenckiego. To dla wielu było oczywiste, Miller z komisją zrobił mi o tyle przysługę, ze nie muszę się już w niczym grzebać, bo podał mi na tacy zarzuty pod ich adresem. Słuszne zarzuty.

Ja się więc „nieśmiało zapytowywuję” za co każdy członek rodziny Błasika, zwierzchnika Sił Powietrznych i np. dowódcy Tupolewa dostali 250 tys. odszkodowania ze Skarbu Państwa, czyli z moich podatków? Niedawno dostałem odpowiedź, że za straty moralne i utratę więzi rodzinnych ze zmarłymi. Pytam się więc dalej, dlaczego po 250 tys. nie dostał każdy członek rodziny kierowcy, który niedługo po katastrofie zabił 18 osób wiezionych w niewielkim busie do pracy? Że co? Że powinno być 8 osób, że był winny? Co z tego? Błasik też był winny i dowódca też. Pytam dalej. Dlaczego każdy członek rodziny kierowcy, który zabił czterdzieści parę osób pod Grenoble, nie dostał po 250 tys.? To co, że zignorował znak drogowy? Załoga zignorowała tyle „znaków”, że uniesposób ich w dziesięciu zdaniach wymienić.

Tak się zastanawiam, czy odszkodowania dla pasażerów (przynajmniej części z nich) powinien płacić Skarb Państwa, czy np. kancelaria prezydenta. To kancelaria prezydenta ułożyła listę pasażerów. Nie tylko nie płaci odszkodowań, ale jeszcze członkowie ich rodzin dostali moje pieniądze, za to, że spowodowali niebezpieczeństwo paraliżu Polskiej Armii i najważniejszych Polskich Urzędów Państwowych (np. NBP), poprzez umożliwienie im podróży w jednym samolocie. Że co? Że nie było procedur? A głowy, że zapytam, od czego są, oprócz noszenia beretów? Czy przypadkiem nie od myślenia? Czy Biuro Bezpieczeństwa Narodowego, z definicji wynikającej już chociażby z nazwy tego urzędu, nie powinno taki lot absolutnie zastopować? Czy Rada Bezpieczeństwa Narodowego, z Jarosławem Kaczyńskim na czele, nie powinna takiego składu pasażerów absolutnie zanegować i absolutnie zakazać? To jest zasrany obowiązek BBN i RBN!!! Czy żyjący pracownicy BBN (np. Błaszczykowski) nie powinni stanąć przed sądem, za niewykonywanie swoich obowiązków – umożliwienia powstania niebezpieczeństwa narodowego. Urzędnicy tego urzędu nie mają prawa NIE MYŚLEĆ, że stanie się coś złego! ONI ZA TO BIORĄ PIENIĄDZE!!! Czy pracownicy kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego, z obecnie wołomińskim spadochroniarzem na czele, nie powinni prezydenta „otrzeźwić” zwracając mu uwagę, że to niebezpieczne? Czy prezydent nie powinien dbać o bezpieczeństwo swoich obywateli i bezpieczeństwo państwa? Tym bardziej prezydent pomny złych samolotowych doświadczeń, choćby z Mongolii?

Oczywiście na orzeczenie winy (współwiny) za katastrofę, np. Błasika trzeba poczekać do zakończenia prac prokuratury. Ale jestem przekonany, że kancelaria prezydenta, BBN, nie są w ogóle objęte prokuratorskim śledztwem pod kontem listy pasażerów, nie ma to bowiem bezpośredniego związku z przyczyną wypadku. Czy jednak BBN-em Kaczyńskiego nie powinna się prokuratura zająć? Przecież wynik tej katastrofy, czyli lista ofiar, to jest absolutnie doskonały przykład nieróbstwa, dyletanctwa, bylejakości i brania pieniędzy „za nic” przez urzędników Biura Bezpieczeństwa Narodowego!!!

Mam pytanie do premiera Rzeczpospolitej Donalda Tuska. Czy pan premier, nie ma moralnego dylematu, wypłacając rodzinom osób współwinnym katastrofy potężne pieniądze z kieszeni m.in. rencistów i emerytów, żyjących w skrajnym ubóstwie?

andy lighter

Spuściznowa schizofrenia

Prawo i Sprawiedliwość ustami swojej wice szefowej, pani Szydło, oraz rzecznika Hofmana, nie uznaje za stosowne zastosować się do prośby wdowy po Zbigniewie Herbercie, o niewykorzystywanie jego poezji do realizacji celów politycznych. Partia uznaje, że twórczość poetów jest dobrem wspólnym i mają prawo z niej korzystać.

Miałoby to nawet sens, gdyby nie dwa drobne szczegóły. Otóż po pierwsze, uczucia wdowy po poecie powinny być absolutnie szanowane i kto jak kto, ale ci, którzy na okrągło wycierają sobie gęby apelami o szanowanie uczuć tych, którzy rok temu stracili swoich bliskich, powinni wiedzieć o tym najlepiej. Po drugie, nie kto inny jak Jarosław Kaczyński i PiS, odmawia wszystkim innym, poza swoimi zwolennikami, powoływanie się na spuściznę Lecha Kaczyńskiego. Oczywiście musiałbym upaść na głowę, żeby powoływać się na jego spuściznę, bo to jest „spuścizna” Jarosława, ale o ile się nie mylę, Lech Kaczyński był, przynajmniej tak chce jego brat, podobno prezydentem wszystkich polaków, pełnił państwowy urząd za państwowe pieniądze i guzik Jarosława Kaczyńskiego powinno obchodzić, kto i kiedy powołuje się na spuściznę urzędnika państwowego.

Swoista i… swojska (dla PiS-u) logika schizofrenika: My możemy czerpać garściami z kogo chcemy, ale od naszego prezydenta, precz!

Ostatnio również hierarchia kościelna próbuje się dystansować od konfrontacyjnej retoryki PiS-u. Może tez powinni rozważyć, zwrócenie uwagi prezesowi, który z upodobaniem powołuje się na spuściznę po Janie Pawle II, aby tego nie robił. Ogólnie wiadomo, że brzydzący się agresją, proeuropejski papież byłby ostatnia osobą, która z aprobatą przyjmowałaby działania Jarosława Kaczyńskiego. Tak na marginesie: za swoją haniebną decyzję, Stanisław Dziwisz, herbatę którą zaparzył papieżowi (gdyby żył) musiałby mu przynosić zapewne w worku pokutnym. Nie wyobrażam sobie bowiem zgody papieża na pochówek w jego ukochanym Krakowie, na jego ukochanym Wawelu, prezydenta takiego jakim był Kaczyński

Bardzo dobrze się stało, że wdowa po poecie zabrała głos w tej sprawie. Po raz kolejny okazuje się, że czy to instytucje poza krajem, jak Komisja Europejska, czy to pojedyncze osoby jak pani Katarzyna Herbert, potrafią „stawić opór” przeciwko rozpasanemu prezesowi i jego zwolennikom. Szkoda tylko, że Państwo tego nie potrafi.

Prezesie, po co wam czyjas spuścizna? Macie tylu własnych genialnych wieszczów, począwszy od Rymkiewicza i Wolskiego…

andy lighter

Testament Kaczyńskiego

Testament Lecha Kaczyńskiego nie istnieje. I oczywiście nie dlatego, że zginął nagle i niespodziewanie, ale dlatego, że jeżeli mówić o jakimś „testamencie”, to na pewno nie jest on Lecha Kaczyńskiego, ale Jarosława. Oczywiste przecież jest, że Lech Kaczyński był wykonawcą woli, swojego brata. Był niejako generałem, bezwzględnie wykonującym, a wręcz odczytującym i realizującym wizje „Naczelnego Wodza”, swojego brata Jarosława. Jarosław Kaczyński zwykł był, wysyłać swojego brata na ważne odcinki frontu, samemu oddając się ogarnianiu całości.

Jarosław Kaczyński 10. kwietnia, występując zarówno w Sali Kongresowej, jak i na Krakowskim Przedmieściu mówił o swoim (nie ma co przypisywać tego komu innemu) testamencie w kontekście silnego państwa. Państwa z którym liczą się sąsiedzi, z którą się liczą i która jest silna w Unii Europejskiej. Taka, według jego słów była za prezydentury jego brata i jego rządów i trzeba do tego wrócić. Przypomniałem sobie po tych słowach wielkość naszego państwa w tamtym czasie. Oto prezydent Lech Kaczyński szanowany był przez sąsiadów. Czy aby na pewno?

Jego wielki przyjaciel, prezydent Litwy Waldas Adamkus w zamian za ciągłe praktycznie wspieranie Litwy na forum UE, nie zrobił kompletnie nic, aby ułatwić funkcjonowanie Polaków na Litwie. Słuchał tylko zapewnień o sprawach w toku, idących w dobrym kierunku i o rychłym, pozytywnym ich załatwieniu. A pisowni nazwisk polskich np., jak nie było, tak nie ma. Nacjonalizm litewski przeżył prawdziwy boom właśnie za czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego i jego „przyjaźni” z tamtejszymi decydentami.

Kolejny jego wielki przyjaciel, prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko, ludobójcę Polaków, przywódcę ukraińskich nacjonalistów (UON) Stepana Banderę uczynił bohaterem Ukrainy, ikoną ukraińskiego patriotyzmu i nadał mu najwyższe ukraińskie odznaczenia. Pomniki tego kata Polaków rosną w tym kraju jak u nas pomniki Jana Pawła II.

Wreszcie największy chyba skarb Kaczyńskiego Saakaszwili, prezydent Gruzji. Ten człowiek ukazał całkowicie kompletną naiwność Lecha Kaczyńskiego, żeby nie nazwać tego dosadniej. Na podwórku to się nazywa głupota i frajerstwa, no ale bracia z podwórkami nie mieli nic wspólnego, więc w stosunku do nich ta nazwa jest (?) nie na miejscu. Oto wciągnął Lecha Kaczyńskiego w swoją grę wymierzoną przeciwko Rosji za pomocą konfliktu zbrojnego. Mówi się nawet, że za czasów braci Kaczyńskich byliśmy dostawcą broni dla Gruzji, ale najprawdopodobniej nie jest to do końca jasne. A inni przyjaciele? Robili swoje, chętnie korzystając z nadstawiania grzbietu w ich imieniu na forum Unii Europejskiej. Poza tym Polska niewiele ich obchodziła. Tak było z Czechami, Łotwą i Estonią.

Pozostali sąsiedzi, już niekoniecznie przyjaciele, a Rosja i Niemcy nawet… „nie-przyjaciele”, pokazywali Kaczyńskiemu jaka mała jest jego Polska. Próbowali Kaczyńscy oczywiście pokazywać im naszą wyższość, np. „gasząc światło” w Słowacji po jej wejściu do strefy Euro, ale Słowacja zareagowała pustym śmiechem, prawidłowo reagując na głupotę. Rosja wypięła się na nasze mięso np., wprowadzając zamęt w Polskim przetwórstwie mięsnym, a co za tym idzie w całym rolnictwie, a Niemcy na złość Kaczyńskiemu, razem z Rosjanami rozpoczęli budowę gazowego Nord Stream’u, omijając „udział Polski w tym przedsięwzięciu” szerokim łukiem, w przeciwieństwie do nieomijania wejścia do portu Świnoujście. Ważny i „szanowany” przywódca Polski zerwał szczyt Trójkąta Weimarskiego z powodu „choroby kartoflanej”. Ważny gracz unijny, Lech Kaczyński podpisał Traktat Lizboński, którego ratyfikację potem blokował wzbudzając konsternację państw Unii. W Unii Kaczyński budził zakłopotanie spowodowane… współczuciem.

Polska za czasów Lecha Kaczyńskiego była wyjątkowo „mała i słaba”. Przyjaciele i nieprzyjaciele traktowali ją instrumentalnie, wykorzystując ją do własnych interesów, interesy Polski zupełnie ignorując. O takiej Polsce marzy Jarosław Kaczyński.

W kraju, gospodarka się rozwijała, dzięki przekazaniu jej rządom Prawa i Sprawiedliwości przez premiera Belkę w stanie rozkwitu. Strach pomyśleć co by było, gdyby Prawo i Sprawiedliwość wzięło Polskę pod rządzenie od Buzka, który rękami Balcerowicza schłodził ją do stanu stagnacji. Strach pomyśleć, co by było, gdyby Prawo I Sprawiedliwość rządziło nadal po roku 2007. w warunkach globalnego kryzysu ekonomicznego i gospodarczego. Strach pomyśleć co by było, gdyby Jarosław Kaczyński kiedykolwiek ponownie objął władzę.

andy lighter

Obelgi i zarzuty – „kaczyński” chleb powszedni

Obrzucanie przeciwników politycznych i osób działających wbrew życzeniom czy zamiarom Jarosława Kaczyńskiego, jego brata – byłego prezydenta RP, czy w ogóle środowiska PiS-u, było i jest normą. Co chwilę więc słyszymy z ich ust, lub czytamy o zdrajcach, kłamcach, tchórzach, sprzedawczykach, czy innych złodziejach. Ostatnio przypomniał nam się „kłamca Giertych”, w związku z oskarżeniem prezesa przez byłego wicepremiera.

Jedną z najbardziej ulubionych obelg wypowiadanych przez Kaczyńskich jest „tchórz”. Pamiętamy chociażby określenie to skierowane do „pękających”, znakomitych opozycjonistów, którzy w przeciwieństwie do trzynastoletnich dziewczynek męczonych przez GESTAPO, byli zwykłymi tchórzami, czy też nazwanie „tchórzem” przez posła Karskiego i „lękliwym pilotem” przez Lecha Kaczyńskiego, Grzegorza Pietruczuka, dowódcy samolotu, który nie wylądował w Tbilisi w 2008. roku.

Mjr Grzegorz Pietruczuk wspomina okoliczności tamtego lotu i podjętej wtedy przez niego decyzji. Z jego wywiadu możemy się dowiedzieć, iż prezydent Kaczyński upierał się na lądowanie w Tbilisi nie tylko wbrew zdrowemu rozsądkowi i wbrew instynktowi samozachowawczemu, ale też mimo sprzeciwu szefów ochrony prezydentów Polski i Ukrainy. Upór prezydenta był tym bardziej najdurniejszy, jaki można było sobie wyobrazić i tym bardziej groźny, że na pokładzie byli przywódcy pięciu państw. W obliczu takiego faktu zapewnienia Jarosława Kaczyńskiego: „Mój brat nie miał skłonności samobójczych”, może być co najmniej… dyskusyjne. Warto o tym pamiętać przy okazji uświęcania osoby prezydenta Kaczyńskiego, również z punktu widzenia przestrzegania procedur,  przy jednoczesnym oskarżaniu wszystkich dookoła (oprócz załogi i Błasika, prezydenta i jego otoczenia) o nieprzestrzeganie procedur. Kaczyńscy byli mistrzami świata w łamaniu procedur i zwyczajów wszelakich wszelakich, o czym może świadczyć nie tylko wsadzenie pięciu głów państw albo sześciu generałów do „jednej puszki”, ale np. walka o krzesło, z połamaniem zwyczaju obecności kompetentnych osób na szczytach unijnych. Ze szczególną lubością prezydent łamał ten zwyczaj w imię zadośćuczynienia swojej pysze.

Ci ludzie, którzy, szczególnie po 10. kwietnia 2010 nie zajmują się praktycznie niczym innym oprócz obrzucania innych obelgami, co wcześniej czynili lecz, mimo wszystko obok innych działań, których dziś zupełnie brak (jeśli są inne działania to tak głupie jak zakupy prezesa), jednocześnie najostrzej i najczęściej krytykują rzucanie obelg przez innych, nieporównywalnie rzadsze rzucanie. Głośno i żarliwie domagają się ukarania obrażających, wyrzucania ich z macierzystych partii, „odstrzelenia”, napiętnowania przez media. Na zasadzie „belki i drzazgi w oku” oczywiście.

Nie można przy tej okazji nie zauważyć, że środowisko PiS należy do zdominowanych przez notorycznych kłamców osobników, jak Jarosław Kaczyński, ze swoim niezwykłym zwierzeniem „ja nigdy nie kłamię, co nawet w polityce uznawane jest za pewną wadę”, Kurskiego kłamiącego z mównicy sejmowej, co natychmiast, na gorąco udowodnił mu na oczach całej polski Roman Giertych, posłanki Kempy, kłamiącej, że premier skłamał podczas zeznań w komisji śledczej, również złapanej na gorącym uczynku, itd., itd., itd. O odwadze tych ludzi już nie wspomnę, wszak mają Macierewicza, najodważniejszego ze wszystkich posłów, czego dowód mieliśmy w Smoleńsku.

 

andy lighter

Prawy człowiek i lewe ułaskawienie

Rzecz będzie oczywiście o prezydencie i Adamie S. Tego się na pewno Jarosław Prezes nie spodziewał. To znaczy, wyjścia szydła z worka się nie spodziewał jak sądzę. Jego brat, Lech Kaczyński Święty okazał się umoczony w lewe ułaskawienie oszusta finansowego, kumpla od kasy swojego zięcia Marcina Dubienieckiego, Adama S. Trochę mi go byłoby szkoda w sumie, bo córka mu nieźle „koło dupy zrobiła” swoim ożenkiem, ale jakoś dziwnie nie potrafię w jego przypadku zdobyć się na empatię. Tym bardziej, że czystość zasad moralnych, wbrew temu co obaj bracia tak bardzo podkreślali przy każdej okazji, okazała się być mu obca.

Tak więc, bardzo krótko po założeniu spóły przez jego zięcia z rzeczonym złodziejem, prezydent w trybie nadzwyczajnym owego złodzieja ułaskawił, aby zatarła się jego przestępcza przeszłość. I co za tym idzie, i to być może jest najważniejsze w całej tej sprawie (bo nie sądzę, alby Lech Święty przejmował się ciężką dolą jakiegoś oszusta)aby jego zięć (jego rodzina) pozostawał nieskazitelny. Między bajki należy włażąc sugestie, np. min. Nałęcza, że to sprawka ministrów w kancelarii „bardzo prawego człowieka”.

Dlaczego między bajki? Z kilku bardzo prostych powodów. Po pierwsze, chociaż ów przekręt Adam S. był kumplem prezydenckiego ministra Draby, to Draba nie mógł tak zbajerować prezydenta aby ten podpisał ułaskawienie, nie wiedząc co podpisuje. Tym bardziej jestem skłonny uwierzy ministrowi Dudzie, który twierdzi, że sprawy takiego ułaskawienia nie pamięta. Mógł o niej zwyczajnie nie wiedzieć, był to bowiem przekręt rodzinny i im mniej ludzi o tym wie tym lepiej. Sprawa musiała odbyć się po cichu, a nawet „po ciemku”, tak aby prawie nikt w kancelarii o niej nie wiedział. Dziś z łatwością zarzuca się Wałęsie „samodzielne” grzebanie w swoich teczkach tak, że nawet jego najbliżsi, czyli Kaczyńscy „o tym nie wiedzieli”. Dlaczego miałoby to być niemożliwe w przypadku Kaczyńskich?

Po drugie, wniosek o ułaskawienie złodzieja S. zaopatrzony był w sprzeciw prokuratora generalnego. A to, zdaniem, co by nie mówić znakomitego i prawnika i wcześniejszego szefa kancelarii prezydenta Ryszarda Kalisza, takie ułaskawienia praktycznie powinno uniemożliwić. Poza tym, ułaskawieni trybie specjalnym (czyli prezydenckim) jest bardzo mało, w przypadku Lecha Kaczyńskiego było ich 18, a więc musiał on wiedzieć co podpisuje i ten fakt raczej uniemożliwia machlojkę Draby. I wreszcie po trzecie i najważniejsze, Lech Kaczyński zapewniał o wnikliwym analizowaniu wniosków o ułaskawienia, np. w wywiadzie-rzece „Lech Kaczyński. Ostatni wywiad” Łukasza Warzechy. Ta książka to słowa Lecha Kaczyńskiego z marca i kwietnia zeszłego roku, a więc przynajmniej dziewięć miesięcy po  lewym ułaskawieniu przyznanym przez prawego człowieka. Wynika z nich, że Lech Kaczyński w prośby o łaski, których nie odrzuca z góry, uważnie się wczytuje. Nie wyobrażam sobie, ba, jestem nawet pewien, ze nie inaczej było z prośbami rozpatrywanymi w trybie prezydenckim.

Oto wraz z nieszczęsnym lewym ułaskawieniem sypie się mit najlepszego z prezydentów po 89. Roku, absolutnie prawego i absolutnie uczciwego człowieka. Sypie się też, o zgrozo, mit o obalaniu wszelkich układów, a nowego wymiaru nabiera słynne: „Teraz kurwa my”. Co prawda mit najlepszego z prezydentów był przez absolutną większość (80 %) społeczeństwa uznany za idiotyzm i chciejstwo raczej niż fakt rzeczywisty, ale jednak w moralność Lecha Świętego nikt, albo prawie nikt, nie wątpił, przynajmniej w ostatnich latach. Ja jednak mam dziwne poczucie, że to dopiero początek odkrywania białych plam w naszej historii najnowszej. I że zięć Lecha Kaczyńskiego, także jego córka sprawią jeszcze prezesowi Jarosławowi i jego współwyznawcom sporo problemów, a ich wyborców wprowadzą w zakłopotanie. A może(?) niektórych w zwątpienie.

andy lighter